O taki piec możesz się oprzeć plecami. Możesz rozwinąć przed sobą kołdrę i docisnąć do śliskich, napęczniałych kafli, a potem zabrać to ciepło do łóżka. Cóż z tego, że na szyby wpełza nocą ozór mrozu? Ogrzane ciało już nie wypuści ciepła.
W tym szczególnym piecu była wnęka na dwa kafle, taka sześcianowa kostka, z metalowymi, niklowanymi drzwiczkami, zamykanymi na zatyczkę od zewnątrz. W tejże komórce dobrze było trzymać kawę, a najlepiej kakao, o silnym zapachu, który po otwarciu ciepłej spiżarki, roznosił się po całym pokoju i nęcił nawet tych, którzy dopiero co po kolacji, zasypiali.
Kakao było rarytasem, ale mleko rarytasem nie było. Połączenie tych dwu składników z domieszką cukru stawało się przyjemnością prawie tak samą jak ciepłe kafle pieca.
Ale Ty pięknie piszesz...
OdpowiedzUsuńdziękuję za uznanie, choć z pewnością Twoje słowa tak pięknie przesadzają...
OdpowiedzUsuń