Franciszku, mnie tam jest dobrze i nie czuję się tak
bardzo samotny. Doprosiłem się o łopatę, którą postanowiłem pogłębić rów
otaczający gospodarstwo, aby woda nie zalewała podwórza. Zacząłem przed świtem.
Mówię ci, że tak lepkiego przedświtu to chyba w życiu nie zaznałem, no może
raz, podczas nocnej eskapady z ojcem na wędkarskie łowy. Jasna jak wyprasowana
firanka chmura przysiadła na głowach drzew, na łąkach, przysiadła i położyła się
wygodnie, zmęczona upiorną burzą. Przedzierałem się przez nią w takiej kurtce
nieprzemakalnej. Szło mi się ciężko, lecz oddychało lżej. Zacząłem obracać
łopatą przed płotem obok głównego wejścia i posuwałem się w lewo, to znaczy na
południe. Usuwałem korzenie, łodygi chwastów i rzucałem to na wierzch, tworząc
wał ziemi pomieszanej z roślinnymi kłączami. Następnie przyklepywałem ten wał
zewnętrzną stroną łopaty, nadając swojej pracy znamiona staranności i estetyki.
I kiedy tak pracowałem, wolno, acz systematycznie,
niemal cały czas myślałem o tobie. Zastanawiałem się nad twoją samotnością i
wspierałem ją myślami, mając na uwadze swoją własną. Pomyślałem, że ty w swojej
pracy masz zbyt wielu takich, którzy cię nie rozumieją. Ponadto nadepnąłeś na
odciski wielu. Dobrze sobie żyją, w luksusie, w wielkim o sobie mniemaniu, rząd
dusz trzymając w ryzach posłuszeństwa, a tu taki prostaczek ośmiela się
pochwalić ubóstwo i sam woli czuć się ubogim, a z duszą bogatą. Źle skończysz
Franciszku upierając się przy swoim. Ciężko jest człowiekowi zrezygnować z dóbr,
jakie były mu dane. Tracąc je, jak mniema, traci też znaczenie, poważanie. A ty
z bicza sobie strzelasz nad ich głowami, każesz ubóstwem świecić, nie złotem i
purpurą. A toś im strawę uszykował bez przypraw i okrasy, a żołądki przywykłe
do rarytasów. Jakże oni teraz staną przed ludem prawdę głosić, że umiar i ubóstwo
jako pierwsze przez ucho igielne przejdą.
Kopałem więc i za każdym ponowionym razem twoje
Franciszku słowa i uczynki podtrzymywały mi stylisko, czyniąc moją pracę
lżejszą. I nastał pierwszy promień słonecznego światła, a mgła uniosła się
gdzieś lub przepadła bezpowrotnie.