Kobieta często myśli o sobie: - Mnie już więcej
nic nie potrzeba oprócz tej jedynej spokojnej śmierci. Nie znoszę bólu. Nie
wiem, czy byłabym w stanie znieść jakikolwiek rodzaj bólu. Ale śmierci nie boję
się. Ona musi kiedyś nadejść, choć wolałabym, aby przyszła nie tak prędko. Wolę
ją jednak odłożyć. Na później. Choćby na jutro. Zatem tej mojej przyszłej
śmierci zawsze towarzyszyć będzie lęk. Dzisiaj nie wpuściłabym jej do siebie.
Niechby tak stała za drzwiami, niechby kopała w te drzwi. Nie wpuszczę. Dopiero
po pewnym czasie zastanawia się nad tym, dlaczego w ogóle myśli o śmierci w tym
wieku, który do takich przemyśleń jej nie upoważnia.
Nauczyciel szedł pusta uliczką do domu i myślał,
że nie jest znowu tak źle na tym świecie, skoro ma się do kogo iść, w kogoś
wierzyć. Odczuwał miły powiew wiatru na skórze twarzy, wiedząc, że jak zwykle o
tej samej porze zacznie się wspólny obiad i rozmowy, a potem – słuchanie
muzyki.
Kobieta i tym razem czekała z gotowym obiadem i
siedząc na krześle przy kuchennym stole,
w pewnej chwili zdrzemnęła się, nie mogąc najwidoczniej znaleźć pociechy w
czytaniu tygodnika. Zeszłego popołudnia było tak samo to samo czekanie, drzemka
przerwana wizytą sąsiadki. I dzisiaj przyszła, budząc jej sen. Przyszła z
wieścią, że do spółdzielni przywieźli kryształy. Cos podobnego! Kryształy do
wiejskiego sklepu. Pokazuje torbę. Wyciąga z niej pakunek. Rozwija. Stawia na
stole. Ostre światło słonecznych promieni bawi się w ostrych cięciach
szkła. - Przechodziłam
właśnie obok sklepu i coś mnie tknęło – tłumaczy sąsiadka – musiałam wejść i
zobaczyć. I proszę, co kupiłam. Jak się podoba?
Kobieta chwali kryształowy wazon, przypatrując mu
się z każdej strony. Widząc radość w oczach sąsiadki, komentuje krótko, lecz
wymownie: - Piękny, naprawdę piękny.
Czas mija niepostrzeżenie, odmieniając popołudnie
w wieczór. Wchodzi mąż i zastaje żonę samą, w wieczornym domowym ubranie,
śpiącą na krześle, z głową wspartą na dłoniach. Światło kuchenne zapalone,
włączone radio wypełnia pomieszczenie muzyką. Mężczyzna rozbiera się, wraca do
przedpokoju, gdzie pozostawia na wieszaku palto, kapelusz i marynarkę.
Przechodząc do kuchni przeciąga się i obserwuje jak żona bezszelestnie wstaje,
podchodzi do kuchenki, i włącza palnik pod garnkiem z zupą.
- Jaki ja jestem głodny – mówi mężczyzna, kierując
te słowa raczej do siebie, aniżeli stara się zwrócić uwagę żonie.
- Wiesz, że dzisiaj do sklepu przywieźli
kryształy.
- Kryształy? – dziwi się, bo nigdy nie widział na
półkach wiejskiego sklepu kryształów.
O tak, to jest temat do dyskusji. Przypomina sobie
jak bardzo chciał zostać sportowcem i zawsze marzyły mu się puchary. Marzyło mu
się wypełnić taki puchar szampanem, zanurzyć w nim usta i wypić wszystko do
dna.
Tymczasem zanurza łyżkę w warzywnej zupie. Je
pospiesznie. Żona towarzyszy mu przy posiłku. Nalała sobie zupy i teraz powoli
wybiera ją z talerza łyżką, przesuwa do ust, połyka.
- Jutro jadę na wycieczkę – mówi mężczyzna.
- Mówiłeś już o tym.
- Tak, ale myślałem, że już o tym zapomniałaś.
- Nigdy nie zapominam tego, co do mnie mówisz.
Rzeczywiście nie zapomina jego słów. Są od dwóch
lat razem. Są normalnym małżeństwem, choć nie mają dzieci. Nie obiecywali sobie
mieć dzieci, choć ona w tej chwili nie pracuje, więc mogłaby się dzieckiem
zająć, gdyby było. On nie ma jej za złe tego, że teraz nie chce mieć dziecka.
Rozmawiali już o tym. W ogóle to często rozmawiają z sobą i zdarza się, że nie
są dla siebie mili.
Ona mówi, że dopiero kiedy dorobią się czegoś,
będą mogli pozwolić sobie na dziecko.
- Ale czy my się kiedykolwiek dorobimy
czegokolwiek? Jak możemy do czegoś dojść, jeśli ty gnijesz w tej dziurze,
uczysz durne dzieciaki a za przyjaciół masz podobnych do ciebie nieudaczników
życiowych lub idealistów, co na jedno wychodzi. Marnieję przy tobie i czuję się
niepotrzebna.
- Nigdy nie starałaś się mnie zrozumieć –
odpowiadał.
- Tak jak ty nie zrozumiesz kobiet.
- Jak większość kobiet, nie masz jakiegokolwiek
światopoglądu.
- A jaki jest ten twój światopogląd. Uczysz tych
swoich pisać, czytać i starasz się wszczepić w ich puste głowy tak bardzo
nieprzydatne rzeczy, że głowa boli.
- Więc co mam robić?
Rozmawiali w ten sposób kilka razy, choć za każdym
razem coraz mniej zawłaszczali sobie przestrzeni do dyskusji, w której racja
każdego z nich znaczyłaby więcej.
Ostatnio bardzo wiele zmieniło się i cichły
pretensje, jakie wobec siebie zgłaszali.
Obiad jak zwykle jedli późno. Dzisiaj był później
niż zwykle, gdyż nauczyciel musiał zostać dłużej w szkole. Jutro ten wyjazd,
dwudniowy, z noclegiem poza domem. Kobieta nie będzie zadowolona, bo do tej
codziennej samotności, na którą ją naraża, dokłada kolejny element swojej
nieobecności. Kiedy zjedli obiad i żona przygotowała herbatę, do której
postawiła talerzyk ze świeżo usmażonymi faworkami, popatrzył na nią w taki
jakiś inny sposób, wyrażający bunt, a może współczucie.
- Popatrzymy dziś na teatr? Coś Ibsena –
odczytywała z trudem – kawa wylała się
na gazetę.
-
Wiesz – zaczął Adam – chciałbym, abyś jutro kupiła kryształ, taki, jaki będzie
ci się podobał.
- Nie musimy kupować kryształu.
- Musimy. Chciałbym przywieźć z wycieczki
kwiaty. Nie sądzisz, że w tym naszym pokoju brakuje kwiatów. Kwiatów w
kryształowym wazonie.
-
Myślałam, że dla mnie te kwiaty...
-
Dla ciebie.
-
Dlaczego od razu nie powiedziałeś, że dla mnie.
-
Muszę i tego się nauczyć. Chciałbym coś zmienić.
-
I zaczynasz od kwiatów?
-
Od czegoś trzeba zacząć. Może wybierzemy się gdzieś w sobotę?
-
Gdzie chcesz jechać?
-
Jest to mi zupełnie obojętne. Musimy pobyć trochę razem.
-
Razem? A nie jesteśmy?
-
Razem dla siebie. Tylko dla siebie. Obiecuję, że nie będę brał zeszytów do
domu. - W ogóle nie będę brał niczego, co mogłoby się kojarzyć ze szkołą.
-
Byłoby miło... inaczej.
-
Dlatego kup ten kryształ.
Wieczorem
obejrzeli przytuleni do siebie „Dziką kaczkę”.