(1)
Wrócił właśnie z Osten, gdzie w pojemnikach na śmieci
można było odnaleźć resztki bogactwa śniadań i kolacji, niedopite butelki i
kartony i całkiem długie sznyty niedopałków. Ale Osten miało swoich
doświadczonych pożeraczy „get away” posiłków, którzy bronili dostępu do
plastykowych skrzyń oraz do litościwych mieszkańców wieszających na zawiasach
skrzyń torby z niepotrzebnie zakupioną żywnością. Adam, spoczywający na jednej
z ławek na skwerze, z pewnej bezpiecznej odległości obserwował Ostich jak przyglądali
się, co będzie się działo z pozostawionymi przez nich pakunkami. Kiedy tylko
pojawił się grzebacz, w pierwszym odruchu chwytał torebkę, rozchylał ją,
zaglądał do środka i unosząc głowę, wypatrywał a to konkurencji, a to
ukrywających się za krzakami darczyńców. Następnie przystępował do konsumpcji,
lecz nigdy nie opróżniał całej zawartości torby. Zwijał ją i chował w
wewnętrznych kieszeniach marynarki lub kurtki. Osti albo uśmiechali się
serdecznie, albo też refleksyjnie wpatrywali się w te głodomory i dziwili się
prędkości z jaką odarte ze świeżości smakołyki znikały w rozpasanych żołądkach grzebaczy.
Ktoś też z oddali robił zdjęcia. Dzięki temu pomysłowi można się było znaleźć w
rodzinnym, folklorystycznym albumie, a nawet brylować jako gwiazda w sieci.
Osten miało tę przewagę nad innymi dzielnicami
miasta, że łowiona żywność była tu w znacznie lepszym gatunku, aniżeli, dajmy
na to, w Sundzie. Do Osten przyjeżdżali też cudzoziemcy, którzy znajdowali
przyjemność w dzieleniu się posiłkiem zakupionym w jednym z okolicznych barów
czy restauracji. Zdarzało się też dostawać
do ręki prawdziwe pieniądze za opiekę nad autem pozostawionym poza strefą
płatnego parkowania.
Adam wrócił do Easten z powodu znośniejszych
warunków noclegowych. To w Easten znajdował się park, zapuszczony jak nieboskie
stworzenie, gdzie zawsze udało się znaleźć pustą ławkę i w ciszy i zapomnieniu,
po podłożeniu kartonów i narzuceniu na siebie ciepłego, wytarganego z pojemnika
na ubrania koca, mieć satysfakcję z dobrze przespanej nocy, dopóki nad ranem,
puszczone samopas szczekające zwierzę nie zdjęło sennej beztroski z oczu.
Ach, Adam marzył o Osten, lecz najlepiej czuł się
w swoim legowisku i Easten. Miał wielu przyjaciół: kuternożkę Helę – rumianą
staruszkę, odporną na niepokoje losu i pogody, jej wierna towarzyszkę Gertrudę
– kobietę dawnych lekkich obyczajów, zarabiających na trójkę trojkę dzieci po
nagłej, samochodowej śmierci męża, Brooklyna – szalonego artystę scenicznego,
podupadającego na zdrowiu i ratującego się alkoholowymi płynami o fałszywej
reputacji, Grega – wykopanego na świeże powietrze nieszczęsnego małżonka,
którego połowica pewnej nocy przysposobiła sobie młodego kochanka, czy wreszcie
Kanta – filozofa liczącego gwiazdy na firmamencie, paskudnie inteligentnego
człowieka w średnim wieku, który decyzję o staniu się grzebaczem podjął
dochodząc w swoich filozoficznych doktrynach do absurdu, znaczy się, odkrywając
absurd własnego istnienia.
Adam czuł się świetnie towarzystwie tak miłej
kompani. Spędzał w niej radosne chwile uniesień, kiedy wyruszali wspólnie na
podbój sezamowych skrzyń obfitości, kiedy wybierali się nad pobliskie jezioro,
oddając się czyśćcowej kąpieli, czy też urządzali sobie festyny w wesołym
miasteczku skleconym prowizorycznie z dykt, folii i pledów jakich mieszkańcy
Osten, Sundu i Easten nie zdążyli zutylizować. (…)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz