sobota, 29 czerwca 2013

55. W Easten

(1)
Wrócił właśnie z Osten, gdzie w pojemnikach na śmieci można było odnaleźć resztki bogactwa śniadań i kolacji, niedopite butelki i kartony i całkiem długie sznyty niedopałków. Ale Osten miało swoich doświadczonych pożeraczy „get away” posiłków, którzy bronili dostępu do plastykowych skrzyń oraz do litościwych mieszkańców wieszających na zawiasach skrzyń torby z niepotrzebnie zakupioną żywnością. Adam, spoczywający na jednej z ławek na skwerze, z pewnej bezpiecznej odległości obserwował Ostich jak przyglądali się, co będzie się działo z pozostawionymi przez nich pakunkami. Kiedy tylko pojawił się grzebacz, w pierwszym odruchu chwytał torebkę, rozchylał ją, zaglądał do środka i unosząc głowę, wypatrywał a to konkurencji, a to ukrywających się za krzakami darczyńców. Następnie przystępował do konsumpcji, lecz nigdy nie opróżniał całej zawartości torby. Zwijał ją i chował w wewnętrznych kieszeniach marynarki lub kurtki. Osti albo uśmiechali się serdecznie, albo też refleksyjnie wpatrywali się w te głodomory i dziwili się prędkości z jaką odarte ze świeżości smakołyki znikały w rozpasanych żołądkach grzebaczy. Ktoś też z oddali robił zdjęcia. Dzięki temu pomysłowi można się było znaleźć w rodzinnym, folklorystycznym albumie, a nawet brylować jako gwiazda w sieci.
Osten miało tę przewagę nad innymi dzielnicami miasta, że łowiona żywność była tu w znacznie lepszym gatunku, aniżeli, dajmy na to, w Sundzie. Do Osten przyjeżdżali też cudzoziemcy, którzy znajdowali przyjemność w dzieleniu się posiłkiem zakupionym w jednym z okolicznych barów czy restauracji. Zdarzało się też  dostawać do ręki prawdziwe pieniądze za opiekę nad autem pozostawionym poza strefą płatnego parkowania.
Adam wrócił do Easten z powodu znośniejszych warunków noclegowych. To w Easten znajdował się park, zapuszczony jak nieboskie stworzenie, gdzie zawsze udało się znaleźć pustą ławkę i w ciszy i zapomnieniu, po podłożeniu kartonów i narzuceniu na siebie ciepłego, wytarganego z pojemnika na ubrania koca, mieć satysfakcję z dobrze przespanej nocy, dopóki nad ranem, puszczone samopas szczekające zwierzę nie zdjęło sennej beztroski z oczu.
Ach, Adam marzył o Osten, lecz najlepiej czuł się w swoim legowisku i Easten. Miał wielu przyjaciół: kuternożkę Helę – rumianą staruszkę, odporną na niepokoje losu i pogody, jej wierna towarzyszkę Gertrudę – kobietę dawnych lekkich obyczajów, zarabiających na trójkę trojkę dzieci po nagłej, samochodowej śmierci męża, Brooklyna – szalonego artystę scenicznego, podupadającego na zdrowiu i ratującego się alkoholowymi płynami o fałszywej reputacji, Grega – wykopanego na świeże powietrze nieszczęsnego małżonka, którego połowica pewnej nocy przysposobiła sobie młodego kochanka, czy wreszcie Kanta – filozofa liczącego gwiazdy na firmamencie, paskudnie inteligentnego człowieka w średnim wieku, który decyzję o staniu się grzebaczem podjął dochodząc w swoich filozoficznych doktrynach do absurdu, znaczy się, odkrywając absurd własnego istnienia.

Adam czuł się świetnie towarzystwie tak miłej kompani. Spędzał w niej radosne chwile uniesień, kiedy wyruszali wspólnie na podbój sezamowych skrzyń obfitości, kiedy wybierali się nad pobliskie jezioro, oddając się czyśćcowej kąpieli, czy też urządzali sobie festyny w wesołym miasteczku skleconym prowizorycznie z dykt, folii i pledów jakich mieszkańcy Osten, Sundu i Easten nie zdążyli zutylizować. (…)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz