Na chwilę znalazłem się w miasteczku. Czy wiesz,
że oni robią zakupy raz na tydzień? Z reguły tak robią. W inne dni są
samowystarczalni, czemu się nie dziwię, spędzając z nimi coraz więcej czasu.
Anna została dziś w domu z bezwzględnym przykazaniem: „Odpoczywaj! Ani się waż
zajmować się pracą. Telewizor, książka, radio, komputer, drzemka po przedpołudniowej
kąpieli – wszystko tylko nie praca.” dzieciaki zostały zabrane i ja uległem
namowom. I tak rozpoczęło się szaleństwo męskich, konkretnych zakupów, wizyta w
wesołym miasteczku, które akurat „zjechało”, pizza, lody, trykotowe koszulki na
placu, słodycze w markecie, piwo na wynos, spacer po rynku i chwila swobody dla
mnie i dla nich, aż do wieczora.
A ja? No cóż, rozsiadłem się na ławeczce przy
fontannie. jak ja się rozsiadłem, bezwstydnie i zaborczo. Niemal rozłożyłem się,
łapiąc słoneczne promienie w garść. Był to czas przełomu. Sobotni gwar tłumu
powoli ustępował miejsca popołudniowej sjeście. Chyba w każdym mieście sobota
jest przekrojona na trzy, łatwo dające się wyodrębnić części. Do południa –
niestrudzone tłumy wciskające się w każdy zakątek miasteczka; po południu senny
letarg; wieczór z potęgującym się wzrostem zainteresowania się miastem przez
pary i grupki, najczęściej młodych ludzi.
Tak właśnie było i tym razem i mniej więcej w
połowie dnia, kiedy beztrosko relaksowałem się na skwerze przy fontannie,
musiał mnie spotkać. Rozpoznał mnie, podszedł, wyciągnął do mnie rękę. Niemal
poderwał nią moją dłoń, uścisnął ją mocno, nie podejrzewając, że nie mam ochoty
na rozmowę. Wypowiedział pradawne i banalne „cześć”, na co półgębkiem zareagowałem
podobnym odezwaniem. kiedy już szykował się do zadawania bezsensownych pytań w
rodzaju: „co słychać?”, „jak ci się wiedzie?”, kiedy zajrzysz do nas?”,
odezwałem się pierwszy, ignorując choćby próbę nawiązania przez niego rozmowy.
- Czy możemy się umówić …- przewidywał ciąg
dalszy, lecz musiał się zawieść – czy możemy się umówić – kontynuowałem – że się
nie znamy i nic o sobie nie chcemy wiedzieć? I że nie jesteśmy sobie potrzebni
widząc się pierwszy raz w życiu. To taka nasza gra, rozumiesz?
Wstałem z ławki i odszedłem w stroną, z której on
przybywał. Mam wrażenie, że osłupiał, widząc jak oddalam się wolnym krokiem,
nie odwracając się za nim i milcząc jak zaklęty.
To było mi bardzo potrzebne. Wydaje się, że cały
czas czekałem na to, co zrobiłem.
Wkrótce na jednej z uliczek miasteczka ujrzałem tę
wspaniałą, czwórkę pochłaniającą wargami topniejące lody i skierowaliśmy się na
parking, gdzie stało auto leśniczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz