sobota, 1 czerwca 2013

36. Taka nasza gra

Na chwilę znalazłem się w miasteczku. Czy wiesz, że oni robią zakupy raz na tydzień? Z reguły tak robią. W inne dni są samowystarczalni, czemu się nie dziwię, spędzając z nimi coraz więcej czasu. Anna została dziś w domu z bezwzględnym przykazaniem: „Odpoczywaj! Ani się waż zajmować się pracą. Telewizor, książka, radio, komputer, drzemka po przedpołudniowej kąpieli – wszystko tylko nie praca.” dzieciaki zostały zabrane i ja uległem namowom. I tak rozpoczęło się szaleństwo męskich, konkretnych zakupów, wizyta w wesołym miasteczku, które akurat „zjechało”, pizza, lody, trykotowe koszulki na placu, słodycze w markecie, piwo na wynos, spacer po rynku i chwila swobody dla mnie i dla nich, aż do wieczora.
A ja? No cóż, rozsiadłem się na ławeczce przy fontannie. jak ja się rozsiadłem, bezwstydnie i zaborczo. Niemal rozłożyłem się, łapiąc słoneczne promienie w garść. Był to czas przełomu. Sobotni gwar tłumu powoli ustępował miejsca popołudniowej sjeście. Chyba w każdym mieście sobota jest przekrojona na trzy, łatwo dające się wyodrębnić części. Do południa – niestrudzone tłumy wciskające się w każdy zakątek miasteczka; po południu senny letarg; wieczór z potęgującym się wzrostem zainteresowania się miastem przez pary i grupki, najczęściej młodych ludzi.
Tak właśnie było i tym razem i mniej więcej w połowie dnia, kiedy beztrosko relaksowałem się na skwerze przy fontannie, musiał mnie spotkać. Rozpoznał mnie, podszedł, wyciągnął do mnie rękę. Niemal poderwał nią moją dłoń, uścisnął ją mocno, nie podejrzewając, że nie mam ochoty na rozmowę. Wypowiedział pradawne i banalne „cześć”, na co półgębkiem zareagowałem podobnym odezwaniem. kiedy już szykował się do zadawania bezsensownych pytań w rodzaju: „co słychać?”, „jak ci się wiedzie?”, kiedy zajrzysz do nas?”, odezwałem się pierwszy, ignorując choćby próbę nawiązania przez niego rozmowy.
- Czy możemy się umówić …- przewidywał ciąg dalszy, lecz musiał się zawieść – czy możemy się umówić – kontynuowałem – że się nie znamy i nic o sobie nie chcemy wiedzieć? I że nie jesteśmy sobie potrzebni widząc się pierwszy raz w życiu. To taka nasza gra, rozumiesz?
Wstałem z ławki i odszedłem w stroną, z której on przybywał. Mam wrażenie, że osłupiał, widząc jak oddalam się wolnym krokiem, nie odwracając się za nim i milcząc jak zaklęty.
To było mi bardzo potrzebne. Wydaje się, że cały czas czekałem na to, co zrobiłem.

Wkrótce na jednej z uliczek miasteczka ujrzałem tę wspaniałą, czwórkę pochłaniającą wargami topniejące lody i skierowaliśmy się na parking, gdzie stało auto leśniczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz