A mnie to się właśnie przydarzyło – powiedział do
siebie i zanotował. Podsumował tym zdaniem opowieść i jeszcze raz przewrócił
kartki notatnika, powracając do samego początku. Skupił się na starannym
odczytywaniu pisma, poruszając wargami i tylko nie wydobywał z siebie dźwięku.
„Piszę do ciebie Rabbi, bo już nie jestem w stanie
przesyłać czytelniejszych sygnałów, że dzieje się coś nie tak. Niby wszystko
jest na swoim miejscu, a przecież jest inaczej, niż mogłoby być i niż być
powinno. Czuję ogromne zawstydzenie (może dlatego nie potrafiłem wyrazić tego,
co czuję wprost i uciekałem się do sztuczek wypowiadania jedynie samogłosek, co
czyniło moją mowę niezrozumiałą). Brak możliwości pomocy samemu sobie to
przyznanie się do błędu, do utraty kontroli nad swoimi myślami, nie mówiąc już
o uczynkach. Czuję się jak rzucający się w przepaść samobójca, który w połowie
drogi odkrywa, że nie uczynił wszystkiego, aby odwrócić swój los. Tymczasem
traci już wysokość i nie jest w stanie poderwać się do lotu zanim roztrzaska
się o twarde podłoże ziemi. Wydaje mi się, że jesteś, Rabbi, jedynym z
żyjących, który ma własne skrzydła i jeśli zechcesz, podasz mi je przed
upadkiem i uniesiesz bezpiecznie, przywracając życiu. To może nawet lepiej,
Rabbi, że dzieli nas tysiące mil, nic o sobie nie wiemy i należymy do innych
światów. Potrzebne jest mi takie obiektywne przetrzepanie skóry, impuls, inne
spojrzenie na sprawy, które przygniotły mnie i nie pozwalają unieść głowy…”
Kiedy wysłał list poczuł ogromną ulgę, która
jednak bardzo szybko ustąpiła jątrzącemu umysł oczekiwaniu na odpowiedź.
-- bo łatwiej jest szukać zrozumienia u innych obcych... bo oni rozumieją.... choć to tylko złudna teoria...ale pomaga...
OdpowiedzUsuńMoże coś w tym jest? Może obcy mają więcej cierpliwości? Może traktują naszą "spowiedź" jak swego rodzaju osobliwość...?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam