I
dzień jak na starej fotografii
przygasa wypaloną słońcem
trawą
jeszcze się żarzy upieczony
bochen chleba
podążając szlakiem zegara
znika za elipsoidą horyzontu
sepia zmroku szarzeje nabiera barwy popieliska
pola oddychają tlącą się wilgocią
zmroku
powietrze zastyga jak galaretka
rodzi się cisza
szepce łka oddycha
przysiada na ławce w werandzie
popijając wino z szemrzącej muszli
pomilczmy chwilę
już przymknąłem oczy
już zagłuszyłem słuch
ona rośnie drożdżami narasta
przełknięcie śliny wydaje się być
opadającą na kamienne podłoże
wodną kaskadą
bratam się z nią żenię wstępuję
a ona trwa niech trwa.
Czytam wszystko co piszesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.