czwartek, 4 lipca 2013

58.

Kiedy doszło się do takiego punktu, gdzie cała masa spraw staje zupełnie obojętna, przychodzi zdziwienie, że w ogóle ktoś może się nimi zajmować: zakupami, programem telewizyjnym, że ktoś zamierza wpaść na działkę w weekend, kupić bilet do kina, że jest jakaś pogoda, jacyś przyjaciele, którzy zaproszą na kawę lub piwo, że trzeba wreszcie zrobić pranie albo odnowić receptę na lek, że ktoś myśli o wyjeździe na wakacje i wybór miejsca letniego wypoczynku przyprawia go o zawrót głowy.
Jest taki czas, w którym nic nie jest ważne. Liczy się tylko egzystencja. Nawet nie do pierwszego, a do rana. Do rana to nazbyt długo. Do pierwszego snu. A po nim znów życie rozłazi się jak gangrena. Świadomość porażki druzgocze i sprawia, że z całego jestestwa wydobywa się trudny do zniesienia odór. Wraz potęgującym się smrodem wzrasta odległość pomiędzy podmiotem klęski a ludźmi, którzy zdawali się być na wyciagnięcie ręki. Ale to złudzenie, bo człowiek jest sam, znacznie bardziej sam, aniżeli mu się to wydawało. Katastrofę świetnie ogląda się z pewnej bezpiecznej odległości.

Ech, pisać się nie chce, bo i słowa coraz mniej znaczą. Czasami wydaje się, że znaczą zupełnie nic.

1 komentarz:

  1. Słowa zawsze coś znaczą.
    Nie zrażaj się.
    Pisz proszę.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń