Kiedy doszło się do takiego punktu, gdzie cała
masa spraw staje zupełnie obojętna, przychodzi zdziwienie, że w ogóle ktoś może
się nimi zajmować: zakupami, programem telewizyjnym, że ktoś zamierza wpaść na działkę
w weekend, kupić bilet do kina, że jest jakaś pogoda, jacyś przyjaciele, którzy
zaproszą na kawę lub piwo, że trzeba wreszcie zrobić pranie albo odnowić
receptę na lek, że ktoś myśli o wyjeździe na wakacje i wybór miejsca letniego
wypoczynku przyprawia go o zawrót głowy.
Jest taki czas, w którym nic nie jest ważne. Liczy
się tylko egzystencja. Nawet nie do pierwszego, a do rana. Do rana to nazbyt
długo. Do pierwszego snu. A po nim znów życie rozłazi się jak gangrena.
Świadomość porażki druzgocze i sprawia, że z całego jestestwa wydobywa się
trudny do zniesienia odór. Wraz potęgującym się smrodem wzrasta odległość
pomiędzy podmiotem klęski a ludźmi, którzy zdawali się być na wyciagnięcie
ręki. Ale to złudzenie, bo człowiek jest sam, znacznie bardziej sam, aniżeli mu
się to wydawało. Katastrofę świetnie ogląda się z pewnej bezpiecznej
odległości.
Ech, pisać się nie chce, bo i słowa coraz mniej
znaczą. Czasami wydaje się, że znaczą zupełnie nic.
Słowa zawsze coś znaczą.
OdpowiedzUsuńNie zrażaj się.
Pisz proszę.
Pozdrawiam serdecznie.