Właściwie to ja powinienem się nimi zaopiekować.
Jeżeli nie zaopiekować, to przynajmniej pomóc. W takim lesie, na odludziu pracy
zapewne nie brakuje. On wyszedł na poranny spacer z psem na smyczy, potem, po
wczesnym śniadaniu udał się w miejsce wyrębu wiatrołomów. Mówił, że jeszcze
dwa-trzy tygodnie, a uda się przygotować resztę drewna do wyjazdu. Niewiele
tego zostało, bo i tez nawałnica nie poczyniła takich szkód jak w sąsiedztwie.
Marne to będzie drewno – młode sosny rosnące na piaszczystym wzgórzu, którymi
wiatr zakręcił. Piły potną to, traki zmielą, przyda się co najwyżej na pelety.
Ona pracuje w gospodarstwie. Trójka dzieci. Do
podstawówki chodzą. Dzisiaj sobota, więc od rana obowiązków przybyło. Trzeba tę
dzieciarnię przymusić do uprzątnięcia obejścia, porządków w pokojach, zanim
pohasają sobie po lesie.
Mógłbym się przydać do włożenia dzieciakom do głów
paru angielskich słówek, albo w ogóle do odrobienia lekcji na poniedziałek.
Mógłbym się stać taką guwernantką, która zapanowałaby na stanem umysłowym dzieci
leśniczego. Mógłbym.
Tymczasem zbudzono mnie kiedy słońce posunęło się
w godzinach i ciska w oczy żółtym piaskiem promieni. A ledwie się obudziłem,
ona podaje mi śniadanie. Jajecznica. Zrobiła ją pomiędzy jednym a drugim
praniem. Dzieciaki pomogły w rozwieszeniu. Teraz gdzieś baraszkują po okolicy.
Wręcz posadziła mnie przy stole, podsunęła talerz
pod nos, nakroiła chleba, chleba własnego wypieku, dała nóż do masła. Kto to
widział dziś prawdziwe masło? Ona mówi, że dwie krowy mleczne ma, więc z masłem
nie problem.
Pewnie że jem. Wręcz zajadam się. Zachwycam. Ale
nie tak powinno być. Czuję się darmozjadem. Szukam pracy.
- Szukam pracy – mówię, kiedy ona zaczyna trzecie
pranie. Nie słyszy, albo udaje, że nie słyszy. Pralka zaczyna hałasować.
Wibruje niewyważona. Powtarzam, że szukam pracy, a ona nagle odzywa się do mnie
mówiąc, że czytała moją książkę, którą pożyczyła od znajomej, która mnie zna i
to właśnie ona mnie poleciła.
- Przeczytałam całą i jestem pod wrażeniem.
- Co tam książka – przerywam jej – szukam pracy a
książka jest do niczego.
- Ja tutaj nie mam zbyt wiele czasu na czytanie –
mówi – początkowo żałowałam, że osiedliliśmy się w tym miejscu, bo miałam swoje
ambicje. Tęskniłam za przyjaciółmi, za rodziną. Niektórzy wykruszyli się, ale
to chyba normalne; inni przyjeżdżali, zwłaszcza w lecie i wczesną wiosną. A
książka jest dobra. Wie pan dlaczego? Bo życie w niej płynie powoli, tak jak u
nas. Czuć ten spokój. Pokochałam tę naszą stabilizację, więc pana książka
musiała mi się spodobać.
Po śniadaniu dzieciaki wzięły mnie na przechadzkę
po lesie. Pokazały mi drogę do wodopoju, jaką zmierzają każdego dnia sarny.
- Nie zobaczymy ich teraz – poinformowała mnie
Kasia – one przychodzą bardzo wczesnym rankiem, kiedy jeszcze śpimy.
Pomyślałem, że każde zdarzenie we wszechświecie ma
swoje określone miejsce i czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz