Wychodzę. Nie wiem na jak długo. Wolałbym kiedyś
jeszcze wrócić, jak się da. „Się da” brzmi bezosobowo. Tak lepiej. Zastanówmy się,
gdzie wychodzę. Najbliżej mam do leśniczówki w jednej drugiej odgrodzonej przed
światem bagnami. Druga połowa to las, prowadząca do nie szutrowa droga. Wokół
tego samotnego gniazda sosny wysokie, aż po skraj nieba. Ku bagnu brzozowy gaj –
młodniak, niżej – kępy olszyn, wysokie trawy torfowiska, pierwsze oczka wodne,
przechodzące w równinną dal, za którą majaczy we mgle kontur ciemnego lasu.
Inna droga prowadzi na wyspę bezludną, lecz ta
zbyt daleka, przynajmniej w tej chwili niedostępna.
Powróćmy więc do leśniczówki. Strudzony,
pozbawiony sił do życia i środków na przetrwanie, pojawiam się nocą jak
zabłąkany, napotykając hałaśliwe ujadanie psów. Nie przekraczam granicy
wytyczonej przez płot z drewnianych sztachet. Uchylają się drzwi. Oświetlona
błyskiem latarki postać w bieli przyciąga dwa podwórzowe psy. Psy cichną, choć ich
oczy podejrzliwie spoglądają w stronę wędrowca.
- Kto tu? – słyszę stłumiony męski baryton.
Odpowiadam, a mój głos zdradza samotność i
słabość.
- Wchodź i nie bój się. Psy nie zrobią ci krzywdy
przy mnie. One cię tylko nie wypuszczą, więc jeśli wejdziesz, nie próbuj
wychodzić.
Nie miałem wiele. Tobołek w postaci plecaka.
Książki dzieliły w nim miejsce z częściami wymiennej garderoby. Ale to książki
ciążyły najbardziej. Przez nie byłem głodny, bo w plecaku nie było już miejsca
na chleb.
Psy rzeczywiście odstąpiły ode mnie. Skryły się gdzieś
i pewnie cały czas obserwowały mnie z oddali.
- Nie zabiorę wiele miejsca. Ot, kawałek
przestrzeni, w której mógłbym złożyć swoje obolałe kości. Nawet poduszki nie
potrzebuję, wystarczy mi plecak. Potrzebny mi koc na tę zimną noc.
Wprowadził mnie do środka. Kobieta stała już w
progu kuchennej sieni.
- Jesteś głodny – stwierdziła.
Skinąłem głową i pomyślałem, że jeśli spotka się
na swej drodze kobietę, ona zawsze zadba o żołądek.
Zapłonęło wątłe kuchenne światło, kiedy wskazano
mi miejsce przy stole.
- Zanim pokażemy ci, gdzie możesz spać, a moja
żona przyniesie ci koc do przykrycia, wypij.
Postawił przede mną szklankę z trunkiem o smaku
domowej śliwowicy.
Była mocniejsza od wódki. Poczułem ciepło
przybywające z alkoholem do wnętrza wychłodzonego ciała.
Wyszedłem więc i dotarłem na miejsce z pustym
portfelem i książkami. W chwili pożerania pieczonego uda kurczaka nie myślałem jeszcze
o powrocie. Zresztą, nie miałem dokąd wracać.
Może to nawet dobrze, że nie miałeś dokąd wracać. Powroty są z reguły smutne.
OdpowiedzUsuńPiękny tekst napisałeś.
Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam.
W rzeczywistości chciałbym osiagnąć taki cel, skąd powrót byłby bezcelowy,
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i dziękuję