poniedziałek, 27 maja 2013

29. Dotarłem do celu

Wychodzę. Nie wiem na jak długo. Wolałbym kiedyś jeszcze wrócić, jak się da. „Się da” brzmi bezosobowo. Tak lepiej. Zastanówmy się, gdzie wychodzę. Najbliżej mam do leśniczówki w jednej drugiej odgrodzonej przed światem bagnami. Druga połowa to las, prowadząca do nie szutrowa droga. Wokół tego samotnego gniazda sosny wysokie, aż po skraj nieba. Ku bagnu brzozowy gaj – młodniak, niżej – kępy olszyn, wysokie trawy torfowiska, pierwsze oczka wodne, przechodzące w równinną dal, za którą majaczy we mgle kontur ciemnego lasu.
Inna droga prowadzi na wyspę bezludną, lecz ta zbyt daleka, przynajmniej w tej chwili niedostępna.
Powróćmy więc do leśniczówki. Strudzony, pozbawiony sił do życia i środków na przetrwanie, pojawiam się nocą jak zabłąkany, napotykając hałaśliwe ujadanie psów. Nie przekraczam granicy wytyczonej przez płot z drewnianych sztachet. Uchylają się drzwi. Oświetlona błyskiem latarki postać w bieli przyciąga dwa podwórzowe psy. Psy cichną, choć ich oczy podejrzliwie spoglądają w stronę wędrowca.
- Kto tu? – słyszę stłumiony męski baryton.
Odpowiadam, a mój głos zdradza samotność i słabość.
- Wchodź i nie bój się. Psy nie zrobią ci krzywdy przy mnie. One cię tylko nie wypuszczą, więc jeśli wejdziesz, nie próbuj wychodzić.
Nie miałem wiele. Tobołek w postaci plecaka. Książki dzieliły w nim miejsce z częściami wymiennej garderoby. Ale to książki ciążyły najbardziej. Przez nie byłem głodny, bo w plecaku nie było już miejsca na chleb.
Psy rzeczywiście odstąpiły ode mnie. Skryły się gdzieś i pewnie cały czas obserwowały mnie z oddali.
- Nie zabiorę wiele miejsca. Ot, kawałek przestrzeni, w której mógłbym złożyć swoje obolałe kości. Nawet poduszki nie potrzebuję, wystarczy mi plecak. Potrzebny mi koc na tę zimną noc.
Wprowadził mnie do środka. Kobieta stała już w progu kuchennej sieni.
- Jesteś głodny – stwierdziła.
Skinąłem głową i pomyślałem, że jeśli spotka się na swej drodze kobietę, ona zawsze zadba o żołądek.
Zapłonęło wątłe kuchenne światło, kiedy wskazano mi miejsce przy stole.
- Zanim pokażemy ci, gdzie możesz spać, a moja żona przyniesie ci koc do przykrycia, wypij.
Postawił przede mną szklankę z trunkiem o smaku domowej śliwowicy.
Była mocniejsza od wódki. Poczułem ciepło przybywające z alkoholem do wnętrza wychłodzonego ciała.
Wyszedłem więc i dotarłem na miejsce z pustym portfelem i książkami. W chwili pożerania pieczonego uda kurczaka nie myślałem jeszcze o powrocie. Zresztą, nie miałem dokąd wracać.

2 komentarze:

  1. Może to nawet dobrze, że nie miałeś dokąd wracać. Powroty są z reguły smutne.
    Piękny tekst napisałeś.
    Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. W rzeczywistości chciałbym osiagnąć taki cel, skąd powrót byłby bezcelowy,
    pozdrawiam i dziękuję

    OdpowiedzUsuń