Śpiewam sobie. Nie moje to pieśni, lecz przy
ognisku kto by domagał się moich, skoro z pamięci utoczyć można stokroć piękniejsze.
Noc grzmiąca pomrukami burzy, co zmoczyła, potargała i odeszła sobie, lecz
gdzieś poza koroną lasu została i dyszy, i straszy, choć strachów się tych nie
boimy, zaczerpnąwszy do ust nalewki z wiśni, a jaka królewska w smaku i
konsystencji swojej lepkiej, purpurowej, słodkiej i piekącej podniebienie.
Jakoś że komary nie dokuczają. Pewnie jeszcze ich
skrzydełka nazbyt wilgocią nasycone, albo też dym jałowcowy im nie w smak, lubo
też posnęły, niskim ciśnieniem utrącone.
Mam ja wyrzuty sumienia, że goszczą mnie tak
przykładnie, ratują od niepotrzebności istnienia mnie między nimi i w świecie
całym, a ja zamiast uczestniczyć w ich życiu całą swą fizycznością, bajki
opowiadam i śpiewam:
„O piękna nocy nad zwyczaj tych czasów,
Patrz na nas jasno wpośrzód tych tu lasów,
Gdzie jako pszczoły wkoło swego pana
Straż dzierżem niecąc ognie aż do rana.(…)” *
A oczy mi zwilgotniały, bo kiedy przez samego Boga
opuszczony – tak się nad losem swym wzruszałem – tutaj znalazłem całkiem
pokaźny zrąb duszy swojej i towarzystwo, co dzieląc mój los, miód wlewa do ust
moich.
Wciąż jednak uwierzyć nie mogę, czy to realna rzeczywistość,
sen, wyobrażenie, czy pragnienie wydobyte nagle na sam wierzch, a może wszystko
po trosze jest i prawdą i zmyśleniem.
* toż to początkowa strofka z Pieśni XIII, księgi
pierwszej mistrza Jana Kochanowskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz