W moim ogrodzie poszczególne alejki miały nazwy
dziewiętnastowiecznych pisarzy. Płot rozdzielający ogród od drogi odgrywał rolę
kolejowego wagonu. Wymiana barterowa pomiędzy ogrodami: moim i sąsiada
dotyczyła głównie malin, truskawek, agrestu i pomidorów. Pomidory w moim
ogrodzie podlewane były cieczą będącą mieszaniną wody, obornika oraz roztartej
na drobno próchnicy wierzbowej. Dziadek „podkurzał” pszczoły i był odporny na
ukąszenia. Miód był lepki, słodki, lejący się i ciepły, a jego smak przewyższał
smakiem wszystkie miody świata. W pobliżu ogrodu, na alejce, znajdowało się
ustrojstwo, którego nazwy nie pamiętam. Wyglądało to tak: Wbita w ziemię i
zapewne zalana cementem szyna; przyspawana do niej, również z szyny kolejowej
zrobiona poprzeczka – przypominało to niesymetryczny krzyż; do poprzeczki po
obu stronach tej pionowej, zawieszono prostokątny kawał grubej blachy i
mniejszą, wąskotorową szynę nie więcej niż półmetrowej wielkości; z poprzeczki
zwisała też na łańcuchu żelazna pałka. Z ustrojstwa korzystano w dwu
przypadkach: podczas pożaru lub innego nieszczęścia oraz w czasie rojenia się
pszczół. Z drzew w ogrodzie rosły głównie jabłonie – renety i kosztele. Należały
one do dziadka; babki domeną były warzywa, ja uprawiałem truskawki.
Pewnego roku przyszła „zła”, ruda woda z pokaźną
domieszką słodu. Ogród podupadał na zdrowiu z każdym rokiem. Wcześniej zmarła
babka. Rozlany z woreczka żółciowego płyn skaził organizm. Dziadek zmarł kilka
lat później pozostawiając ogród mnie i ojcu. Pszczoły wyroiły się i odleciały.
Miód przestał istnieć a ogród podupadał na zdrowiu. Musiał tęsknić za
dziadkiem.
To było dawniej.
Mój obecny ogród znajduje się w zupełnie innym
miejscu. Istniał jeszcze w zeszłym roku. W obecnym trafił go szlag. Pozostały
na nim zioła i bezkrólewie roślin mniej lub bardziej zbędnych. O ile poprzedni
ogród zamierał stopniowo, ten zaczął cierpieć na nieuleczalną chorobę
zapomnienia. I ja straciłem serce. Tyle niepotrzebnej pracy, nie tylko w
ogrodzie. Każdego dnia obserwuję ten upadek. Czuje się wtedy tak, jakbym
patrzył w lustro. Nie poznaję siebie. Nie poznaję ogrodu. Życie przechodzi obok.
Może już przeszło i nie ma co się łudzić, że powróci. Czasami jednak w chwili
nieuzasadnionego optymizmu, myślę, że chciałbym mieć jeszcze trzeci ogród i nie
chodzi mi o ten rajski. Do raju zgubiłem klucz. A zresztą, kto mnie tam wpuści
bez listu referencyjnego. Chciałbym jeszcze dożyć do tego trzeciego ogrodu. Nie
musiałby być tak piękny jak pierwszy i tak zmuszający do pracy jak drugi.
Wystarczy kilkadziesiąt metrów kwadratowych, za to w trzecim wymiarze sięgnąłby
nieba. Jeśli nie dożyję, to trudno. Oby pamięć została ze mną do końca.
-- chciałbyś mieć ten swój- trzeci....czemu nie...warto próbować... choć maleńki... i tylko Twój i tylko przez Cibie stworzony i choć raz według Twoich zasad .... namiastka raju tu na ziemi.... skoro już ten niebiański niedostępny... by nie tęsknić, zbyt często nie wspominać....
OdpowiedzUsuńza starym na rzeczywisty ogród, ale może jeszcze nie dość stary, aby rezygnowaćz wirtualnego...
OdpowiedzUsuń- a kto to śpiewał: "Pamiętajcie o ogrodach, przecież stamtąd przyszliście..."
OdpowiedzUsuńOgród często mamy w sobie :-)
dalibóg, mam w sobie ogród, a jakże, lecz pewne okoliczności sprawiły, że przyszło mi porzucić ten rzeczywisty ogród. Trochę żal, ale nic na to nie poradzę.
OdpowiedzUsuń